nie trzeba nam słońca

Maj w tym roku jakiś blady i mokry. Trochę wygląda jak student przed egzaminem. Czasem widać jakieś dwa dni cieplejszej nadziei na lepsze jutro, niestety chwilę później wstajemy dzięki pieśniom budzika i zbiera nam się na łzy, gęste jak błoto przed domem. A razem z chmurami nad głową krążą nam w dodatku szare słowa. "Widziałeś jak tam jest brzydko dzisiaj", "Boziu, czy to się kiedyś skończy...", "No tak, u nas w kraju to śmieją się tylko te wredne gęby na plakatach wyborczych", "To będzie cud, jeśli przeżyję do piątku, za jakie grzechy zdobywanie pieniędzy wymaga chodzenia do pracy".



Jadąc z chłopakiem autobusem ulicami Krakowa, w dzikim juwenaliowym przebraniu, zostaliśmy zaczepieni, przez pewnego bardzo barwnego pana. Pogoda była wtedy płaczliwa. Opowiedział nam trochę o sobie. Radził nam, by nie kłócić się za wiele, bo po co? Opowiedział piękne historie o tym, jak pyta zabieganych ludzi, czemu im smutno. Jak obserwuje zatroskane twarze starszych, przechadzających się betonowymi chodnikami. Jak wiele widzi bólu, wśród ludzi, którzy konfliktami sami go sobie przynieśli. Barwny pan mieszka na drodze do sądu. Widzi ludzi z dokumentami, którzy przebiegają przez pasy, by zakończyć swoje małżeństwa, wygrać spory o majątek, rozdzielić prawnie czas dziecka między dwoje rodziców. A on się do nich uśmiecha. I jedyne o co nas prosił, to nie przejmować się tym, kto ma rację. Nie wybierać pieniędzy nad ludzi. Trzymać się siebie nawzajem i kochać. Wysiadając, życzył nam wszystkiego dobrego.



Jadąc na uczelnię przed kolosem z procesów poznawczych, stałam w autobusie w bardzo klimatycznym koreczku. Był to poniedziałek. Ludzie gapili się na wyniki wyborów w swoich błyszczących ekranach. Irytowali się, że nie ma gdzie usiąść w busie, że spóźnią się do pracy, a kierowca nic z tym nie zrobi. Ogólnie aż trudno mi opisać jak bardzo ludzie potrafią być rano i to w poniedziałek wkurzeni. Ciekawe zjawisko. Na jednym z przystanków dosiadł się do nas tatuś z dzieckiem. Dzieciątko malutkie widać było w wieku zadawania pytań i odkrywania tajemnic naszego świata. Chłopczyk pytał tatę, dokąd jadą, a co to za światła, a co tamta pani ma w worku. Minęły 2 minuty i mogę obiecać, że nastrój w autobusie wzrósł o co najmniej 40 %. A gdy tylko mały chłopczyk zaczął śpiewać o tym jak "autka jadą obok nas, obok nas, obok nas" na twarzach pojawiły się - uwaga - uśmiechy! Na twarzach tych samych, brudnych od zdenerwowania, stresu i smutku ludzi. Każdy choć na chwilę uśmiechnął się w stronę małej śpiewającej istotki.




I wiecie co? Właśnie tego nam brakuje! Uśmiechu, zachwytu życiem, miłości do innych. Nam świetnie to wszystko wychodzi w idealnych warunkach - gdy świeci słońce, egzaminy zaliczone, podwyżka na horyzoncie i do butelki naszego ulubionego soku, dorzucają nam paczuszkę żurawiny do przegryzienia w gratisie.
Ale ludzie, przestańmy zachowywać się jak dzieci, którym odebrano zabawki i zabroniono kolorować poza wyznaczonymi liniami. Co z tego, że słońce nie świeci. Co z tego, że muszę wstać do pracy i tam mi niewygodnie i muszę rozmawiać z głupim Robertem z działu obok. Sami pchamy się do kąta i odbieramy sobie normalne, dobre dni.

Na juwenalia w tym roku deszcz lał i lał, mam wrażenie że lał bardziej, niż studenci polewali sobie. Więc kupiliśmy przeciwdeszczowe pelerynki, wyszukaliśmy kalosze i skakaliśmy w błocie - całe tłumy ludzi, którzy uratowali smutną deszczową noc, przed kolejną toną marudzenia. Ktoś nawet ponoć biegał pół nocy w tym błocie w samych japonkach! Co za wariat (pozytywny raczej)!

Skończyła się "Gra o Tron". Ukoronowano bohatera, który wypalał mi oczy swoją bezczynnością przez każdy kolejny sezon. Boziu ale mnie to zdenerwowało. Zaczęłam marudzić. Najwyraźniej większość ciekawych sytuacji przydarza mi się w autobusach, bo ktoś na siedzeniu obok odwrócił się do mnie i zjednoczyliśmy się w nienawiści do twarzy tego bohatera, tak zimnej i obojętnej. (bez spoilerów) Okazało się, że ten ktoś  jest fajny i nasz zawód ostatnim odcinkiem zamieniliśmy w memiczną lawinę śmiechu. No trzeba sobie jakoś radzić.



Ludzie, na serio robimy sobie tyle problemów. Weźmy się w końcu uszczypnijmy w pośladki i poznajmy prawdziwą istotę życia. Widać ją w uśmiechu do nieznajomego przechodnia, komplemencie rzuconym pani na kasie w Biedronce, w czekoladzie którą dzielicie się przed ważnym egzaminem. Ubierajcie swoje kalosze i ruszajcie smakować deszcz. Czasem można być przemoczonym. Uśmiechajcie się do ludzi, opowiadajcie nieśmieszne suchary, wysyłajcie sobie dzikie gify z fokami. Przestańcie budzić się z grobową miną. Kawka i lecimy. 
To jest nudne, wiecie o tym? Marudzenie, zmarszczone czoła, pusty wzrok wgapiony w drogę. No ludzie! Jakie my instagramy przeglądamy? Tam same ładne, uśmiechnięte kobitki i dobre jedzonko i fajni chłopcy i mężczyźni na fajnych fotkach. Zmieńmy nasze poranne hasztagi na #dzieńdobry i #jakdobrzesięobudzić. Zmieńmy nasze życie w naszego instagrama, podziwiajmy je bez przerwy.



Nudzi mnie to marudzenie na wszystko. Czasem też marudzę, bo też jestem człowiekiem. Ale nie przesadzajmy, bo słońce nigdy nie zechce nam zaświecić. Bądźmy jak ten mały chłopczyk i roznośmy uśmiech (może nie śpiewajmy w busie, bo ludzie pomyślą o nas dziwne rzeczy). Bądźmy jak barwny Pan, rozmawiajmy z ludźmi. Doradzajmy sobie i kochajmy każde, nawet zagubione istnienie. Walczmy o dobry dzień i o dzień dobry. Niech to słońce zobaczy, że nawet jeśli nie wyjdzie zza chmur, to mamy je w sercu. Każdy z nas ma w sobie promienie, pozwólmy im ogrzewać jak najwięcej napotkanych dusz!

~Liv

Ps. Mam nadzieję, że Słońce się jednak nie obrazi i wyjdzie na weekend, bo 

Komentarze

Popularne posty