ostry cień mgły i bracia mroczek

Ciemność potrafi przerażać i pochłaniać. Ciemność potrafi straszyć i stresować. Ciemność przysłania światło i odbiera blask. Łatwo się dać nabrać na dziwne, mroczne kształty przypominające demony. Cienie plączące się nam pod nogami sprawiają, że szybko się potykamy i upadamy. Jednak ta ciemność wcale nie jest nam obca. To my podsycamy jej czerń. Karmimy ją strachem, wstydem i żalem. Karmimy nasze mroczki.

Zastanawiałam się ostatnio, skąd we mnie tyle frustracji. Wybuchy gniewu doświadczane kiedyś kilka razy w miesiącu, zamieniły się w codzienne odwiedziny złości. Chodzę i co jakiś czas wypluwam część frustracji w jedną stronę, część w drugą. Zostawiam za sobą straszne ślady negatywnych emocji. Czuję się z tym źle, więc zaczynam szukać - co przejęło nade mną kontrolę? I jak zwykle to w takich sytuacjach bywa, szukam winnych.



Nadmiar czasu z domownikami? Stres związany ze studiami? Niepewność wywołana pandemią, polityką, kryzysem? Tak sobie wymieniam. To wszystko rzeczywiście mogło wpłynąć na moje samopoczucie. Ale te pomysły mają swoje źródła w moim otoczeniu i tym co dzieje się w moim środowisku. A co ze mną? Czy ja nie odpowiadam za to, że krztuszę się swoimi emocjami i ćwiczę czoło w marszczeniu się zbyt często? Może coś we mnie powoduje, że zachowuję się inaczej, niż bym tego chciała. I myślę, że ten mały mroczek, cień czy ciemność siedzi w każdym z nas. Zwalczanie tej ciemnej siły nie musi polegać na strasznych rytuałach. Żeby ją zwalczyć, trzeba ją
 r o z p o z n a ć.



Człowiek od zawsze się boi. Bał się o życie, gdy tworzył pierwsze narzędzia i opatentował rozpalanie ognia. Bał się głodu, gdy przygotowywał pod uprawę pierwsze pole. Bał się wykluczenia, gdy okazało się, że odstaje od społeczeństwa. Bał się drugiego człowieka, gdy ten chwytał za szablę. Bał się choroby, gdy ta rozchodziła się wokół. Badacze od lat interesują się lękiem i szukają jego źródeł w ewolucyjnej chęci przetrwania, w traumach wyniesionych z dzieciństwa, nierozwiązanych konfliktach. Większość z nich ma trochę racji. Boimy się z wielu powodów. Moja teoria lęku nie wnosi nic nowego na rynek, nie była przeanalizowana przez żadne mądre głowy i nikt jej nigdy nie sprawdził. Moim zdaniem najbardziej boimy się sami siebie.



Gdy się czegoś boimy, trudno nam skupić się na czymkolwiek innym. Większość swojej uwagi poświęcamy stresującym myślom, przewidywanym scenariuszom i próbom uniknięcia najgorszego. Kiedy jednak boimy się czegoś, co zakorzenione jest głęboko w nas samych, to te wszystkie stany i myśli tylko nasilają się, z każdą myślą wysłaną w ich stronę. Podsycamy ten lęk, ciągle do niego wracając i klejąc się do niego jak krówki ciągutki do zębów. Często nawet nie zdajemy sobie sprawy, że całe nasze życie organizujemy wokół tego irracjonalnego lęku. Doklejając kolejne ciągnące się trudności do (niełatwego z zasady) życia. Czym jest ten lęk?

To może być lęk przed tym, że utracimy nad sobą kontrolę. Lęk przed tym, że zamienimy się w kogoś, kim tak bardzo nie chcemy być. Lęk przed przyszłością, w której nie będziemy w stanie popatrzeć na siebie w lustro. Lęk o swoją tożsamość i miejsce w społeczeństwie. Może boimy się swoich przyszłych decyzji i zachowań. Może boimy się, że skoro w naszej rodzinie tyle rozwodów, to my również nie stworzymy dobrego związku. Może pradziadek alkoholik sprawia, że właśnie wokół alkoholu krążą nasze uklejone myśli. Boimy się tego, że nasze losy są zdeterminowane, że jeśli utracimy nad sobą kontrolę choć na sekundę, to staniemy się właśnie tymi naszymi demonami. Najgorszy jest lęk przed sobą. I ja chyba właśnie zdiagnozowałam się delikatnie, używając do tego własnej totalnie nienaukowej teorii. Co poradzę, jako jedyny ekspert w tej dziedzinie?



Czas zanurzyć się w swoim ostrym cieniu. Poznać go, pogadać z nim chwilę. Jak mroczek z mroczkiem.  Jak to zwykle bywa, rozmowa ratuje najgorsze sytuacje. Swój mrok trzeba oswoić. Postarać się go zrozumieć, zaakceptować, może zapytać go o imię? Okazuje się, że ten straszny cień, który goni nas nocami, buduje w nas frustracje i gromadzi złość, ma swoje słabości. Ma nawet uczucia i w rozmowie może się okazać, że bardzo cierpi. Ten mrok czy cień, którego tak bardzo się boimy, to nasz brak zaufania do siebie. Tak często ograniczamy się do ufania tylko w swoje utwierdzone certyfikatami umiejętności. Ale czy jesteśmy w stanie zaufać sobie bez świadectwa o dobrym przystosowaniu do życia?

Nie jest łatwo pogodzić się z tym, że boisz się swoich mrocznych skłonności. Można powiedzieć, że graniczy to z cudem.  Ja sama tak często boję się własnej ułomności, że łamię się na samą myśl o niej. I tym żywi się mój mroczek. Nie zawsze jestem świadoma tego lęku. On potrafi zjawiać się w najprostszych czynnościach i sytuacjach. Gdy boję się własnego braku asertywności, to gdzieś z tyłu głowy ciągle odtwarza mi się obraz  mnie - wykorzystanej i wyniszczonej przez nadmiar obowiązków. Boję się własnej niepewności, więc zapętlam myśli wokół tego, że pewnie przy najbliższej okazji wystraszę się nim wypowiem swoje zdanie. Determinuję się własnym lękiem i staję się właśnie tym, kim tak bardzo boję się zostać. Kurczowo trzymam się myśli, że nie mogę taka być, więc w moim otoczeniu widzę tylko zagrożenia i okazje, by przejawić zachowanie, którego nie chcę - bo jestem na nie wyczulona.



To działa podobnie do postanowień. Gdy mówię sobie, że przez miesiąc nie zjem czekolady, to zauważam ją w reklamach, sklepach, social mediach, w snach - na każdym kroku. Czemu z tym moim lękiem ma być inaczej? Gdy z całych sił czegoś nie chcę, to świadomie czy nie - jestem wyczulona na niektóre bodźce, sytuacje, zachowania i mimo woli - kleję się do nich jak te krówki do zębów. A próchnicy nam nie trzeba. Więc czas pogodzić się z tym, że ta czekolada jest i będę ją mijała, mimo mojego postanowienia. Może kilka kawałków w ciągu miesiąca nawinie się pod język, jednak na pewno nie dam się jej owładnąć. Jeśli boję się, że moje skłonności do wybuchania gniewem na moich ukochanych ludzi, przejmą nade mną kontrolę - to skupiam się na wszystkim co mnie denerwuje, by tego uniknąć - tym samym naprowadzam się na te sytuacje i wkopuję się w to, czego tak bardzo chcę uniknąć.

Tak więc moja prosta i nieprofesjonalna teoria sprowadza się do jednego zdania: Jeśli zaufasz sobie, że jesteś w stanie żyć tak jak pragniesz, widząc swoje lęki jako niegroźne mroczki szukające oparcia, to będziesz w stanie oswoić swój ostry cień mgły.

Każdy się czegoś boi. Ale nie pozwólmy tym lękom skleić naszej codzienności w jedną wielką cukrową kulę frustracji. Niech lęk zbija nam żółwika od czasu do czasu, przypominając o tym kim jesteśmy, ale nie pozwalajmy mu zapętlać się w kółko jak refren prezydenckiej #hot16.

Jeśli boisz się stać kimś innym, spróbuj się skupić na tym, jak miło być sobą.

~Liv


Ps. Moja teoria nie jest teorią naukową, a bardziej filozoficzną zagwozdką. Pewnie ludzie z roku się uśmieją. A ja pomiędzy kolosami tak sobie zbieram myśli.
Ps.2 Uroczyście oświadczam, że nikt z moich bliskich nie ucierpiał podczas moich wybuchów frustracji. No mogło być im przykro, ale przeprosiłam!
Ps.3 Trzymajcie się w zdrowiu.

Komentarze

Popularne posty